Opowiada Jan Waraczewski

  • czwartek, 12 Listopad, 2015
  • Alicja Betka

Moi rodzice przyjechali z Poznania w ’46 roku, w lutym, przyjechali na węglarce, w mrozie i dostali mieszkanie na Bolesława Śmiałego 45. Gdzie się zresztą urodziłem. Mój ojciec z zawodu był kupcem. I dostał pracę w urzędzie zatrudnienia, a potem kierownikował w takim domu towarowym, gdzie była „Elegancja Italiana” na pl. Zgody ,
tam był dom towarowy, tam był szefem tego domu, potem przenieśli go „Pod arkady” na Wyszyńskiego, u góry na Wyszyńskiego, tam też był dom towarowy no i jako kupiec swoją karierę kupiecką skończył w lokalu, w którym potem była kawiarnia „Jagódka”. Tam był taki sklep z odzieżą, z butami i zabawkami. Tam zarobiłem moje pierwsze pieniądze w wieku… nie wiem, może pięciu albo sześciu, bo tam był taki mały radiowęzeł. Był adapter, wzmacniacz, głośnik typu „wiadro” nad wejściem do sklepu i tam puszczałem Mazowsze. I ciągle były skargi, bo mi się jedna piosenka podobała. I pamiętam, za to dostawałem pensję 8 zł miesięcznie. Dojeżdżałem do pracy hulajnogą. No i potem, jak zaczęły się nagminne kradzieże w dostawach artykułów do sklepów, kiedy mój kuzyn na przykład nie sprawdził i przyjął ciężarówkę pustych kartonów zamiast butów i do połowy lat siedemdziesiątych spłacał to, więc mój ojciec przestraszył się tego, zostawił handel i poszedł do zakładów mleczarskich na Jagiellońskiej. Tam na rogu Boh. Warszawy i Jagiellońskiej była Szczecińska Spółdzielnia Mleczarska. I tam pracował w ekspedycji, bodajże, gotowych wyrobów. Zresztą moja mama potem tez tam pracowała na wydziale wytwórni serów twardych. Bo takie rzeczy też tutaj robiono.

z_dziadkiem_1
No i cóż mogę powiedzieć. No tak wygląda ten przyjazd tutaj do Szczecina i to zasiedlenie w Szczecinie. Ja się urodziłem w ’48 roku, w maju, mieszkaliśmy w tej oficynie na Bolesława Śmiałego, z dziadkiem. I była taka tradycja w domu, nie mieliśmy radia, telewizorów nie było, więc w niedzielę po obiedzie dziadek i mój tato – oni grali amatorsko na skrzypcach – grali na dwoje skrzypiec. „Śpiewnik domowy” Moniuszki. Śpiewaliśmy pieśni Moniuszki w niedzielę po obiedzie tam przy jakiejś kawie czy placku. No a mnie się to strasznie podobało, ponieważ mój dziadek był konserwatorem zabytkowych mebli, więc potrafił mi zrobić takie małe skrzypeczki i pokazali mi, jak to się robi, i grałem razem z nimi. Tak się zaczęło moje granie na skrzypcach w wieku już 4 lat. Które trwa do tej pory.Skąd się wziąłem na Przestrzennej? Wyleciałem z życiowego zakrętu. Było za szybko.
A jeszcze może taka – nie wszyscy może z państwa wiedzą – ale 10 lat byłem szefem orkiestry w Niemczech, w Badenii-Wittenbergi, takiej średniej wielkości zespół. To byłem tam dyrektorem 10 lat i miałem ciekawe spotkanie. Moim następcą był pan, skrzypek, który jako żołnierz Wermachtu spod Królewca pieszo wylądował w Szczecinie i bronił elektrowni na Gdańskiej, a potem przeniósł się do Dąbia i tutaj uczestniczył w walkach.

Po niemieckiej stronie oczywiście.. Więc on mi opowiadał, że ruska artyleria tak im tutaj dała, że on nie wiedział, gdzie jest góra a gdzie jest dół. I potem udało mu się do Bremy dotrzeć – tam w Bremie już Amerykanie stali chyba, nie? A dyrektor techniczny obiektu, w którym pracowałem, wysadzał Most Kłodny w Szczecinie, po pijanemu się przyznał.
Jak tutaj się zmienił ustrój, to wypowiedziałem tam pracę, wróciłem do Szczecina, zaproponowano mi funkcję koncertmistrza, zdałem egzamin na tego koncertmistrza i 20 lat koncertmistrzowałem w Filharmonii Szczecińskiej. Obecnie jestem na etacie jeszcze, już nie jestem koncertmistrzem, ale już jestem emerytem, w związku z tym niech się młodzi męczą.portret_1
W międzyczasie jeszcze – o, to się muszę pochwalić, że w zasadzie zainicjowałem budowę nowej filharmonii.
Kiedy rządziła ekipa Runowicza……wyszedł taki problem, znaczy „Kurier Szczeciński” podał, że ten plac po Konzerthausie, gdzie teraz buduje się nową filharmonię, miasto ma zamiar sprzedać hiszpańskiemu deweloperowi. No i prywatnie mnie zatrzęsło, bo sobie zdałem sprawę, że niedługo zabraknie placów, filharmonia nie ma swojej siedziby, zabraknie miejsca, żeby taką… żeby wybudować w Szczecinie tą firmę. I któregoś dnia przy śniadaniu słyszę, że w tym nowym „Carrefourze” – wtedy nowy, na Mierzynie – nasza telewizja uruchomiła taką budkę wytłumioną, gdzie stała kamera i gdzie mieszkańcy mogli się do tej kamery wypowiedzieć. I ja oczywiście wstałem od tego śniadania, w samochód i od razu tam. No i walnąłem przemowę, że to jest skandal, że jak dojdzie do tego, że będziemy chcieli wybudować, jak powstaną te warunki, to nie będzie gdzie, to będziemy budować gdzieś… nie wiem, w Żydowcach albo w Podjuchach – tak powiedziałem. I to zostało wyemitowane. No i dobra, byłem zadowolony, że zrzuciłem to z siebie . Ale potem pomyślałem, dlaczego by nie pociągnąć tej sprawy w zasadzie dalej, dlaczego by nie zacząć działać, żeby wreszcie ta filharmonia, która już 60 lat miała wtedy, nie miała swojej siedziby. Bo ta siedziba w Urzędzie Miejskim się nie nadaje w ogóle do tego. I zacząłem szukać sposobu, co tu zrobić, żeby ta sprawa stanęła na sesji. Zwróciłem się do ówczesnego przewodniczącego rady miasta. Nie pomogli mi, w ogóle nie było rozmowy na ten temat. Ale zmieniła się ekipa, przyszedł Jurczyk. Przyszedł Jurczyk i przyszła pani Anna Nowak jako jego zastępca odpowiedzialna za kulturę. I jak oni się tam ukonstytuowali, odczekałem miesiąc i poszedłem do pani Nowak. Z tą sprawą. I ona nastawiła ucho. I przyznała mi rację, i powiedziała mi, jak to zrobić. Że Urząd Miasta nie może ze mną jako osobą prywatną, fizyczną rozmawiać na temat nowej filharmonii, ja jestem naiwny w tych sprawach strasznie. Powiedziała mi, że musi jakieś ciało społeczne powstać, z którym Urząd Miasta może rozmawiać. No i tak powstał pomysł Stowarzyszenia na Rzecz Budowy Filharmonii, Zbyszek Kosiorowski statut pisał. Ale nasza radca prawny wpadła na pomysł, żeby tej procedury sądowej nie przeprowadzać, bo to trwa – pisanie statutów i… to trwa, żeby zrobić komitet obywatelski, który nie wymaga rejestracji w sądzie. No i z panią dyrektor Igiel – pani dyrektor swoich prominentnych znajomych zaprosiła, ja – swoich prominentnych znajomych zaprosiłem. No i tak powstał komitet obywatelski i bardzo szybko pani Nowak… Pani Nowak oczywiście, pamiętam, Zbyszek Zalewski też jeszcze ostro zadziałał przy tej radzie, przy prezydencie Jurczyku – tak że już potem bardzo szybko to poszło podpisanie listu intencyjnego. Oczywiście, w trakcie tego wszystkiego, tej mojej męki, miałem zawsze okazję w czasie przerwy, jak miałem próbę – my mamy o wpół do jedenastej przerwę w próbie, palić w środku nie wolno, więc pali się przed filharmonią. Znasz ten widok.
Ale w czasie sesji radni też wychodzili palić. I wtedy ja z nimi miałem dyskusje i przekonywałem itd. itd. Dochodziło do różnych dziwnych rozmów tam, na tych schodach. Pamiętam, była taka koncepcja, ktoś wpadł na pomysł, żeby w”Kosmosie” filharmonię umieścić. Ktoś komuś pewnie coś obiecał. No i temu panu wtedy powiedziałem, że… wie pan, pan jest jak taki chłop ze ściany wschodniej. Przybił deskę do chlewa i mówi, że ma nowy chlew. I tak to się mniej więcej odbywało. Ale w sumie się udało. Bo o ile mi wiadomo, 100% radnych podniosło rękę za ,no i już potem ruszyło.kamien_wegielny_1 Taka jest historia tego kamienia węgielnego.
Kamień węgielny, och! Jesteśmy w Polsce, jesteśmy w Polsce!
Nie dopuszczono mnie. Pozwolono mi…, a żeby było śmieszniej, pozwolono mi do tej tuby włożyć uroczyście rocznik filharmonii, czyli roczny… roczny… dyrektor Oryl mi wręczył ten rocznik, ale ja miałem drugi, swój własny i akurat z moim zdjęciem, jako koncertmistrze. I tam napisałem, co trzeba.

Opowiadanie pochodzi z publikacji Fundacji Kultury i Sportu „Prawobrzeże” pt. Skąd jesteśmy? wydanej w ramach projektu współfinansowanego przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej.Autorem projektu jest Pan Józef Szkandera.