Opowiada Andrzej Betka

  • środa, 11 Listopad, 2015
  • Alicja Betka

I jedno zdanie może tak na początku o tej Przestrzennej, bo to rzeczywiście jest ewenement na skalę kraju, żeby nie powiedzieć – Europy. Ulica, która z jednej strony ma lotnisko, a z drugiej strony ma te sześć czy siedem przystani. Tutaj się będę posiłkował stwierdzeniem – od Pani Oli taką informację posiadłem, którą by można sprzedać naszym włodarzom, którzy nie bardzo mają pomysł, co w tym Szczecinie można zrobić. No rozwijać, oczywiście turystykę. I to zdanie, które usłyszałem  od Pani Oli brzmi tak, że: piloci Lufthansy przylecieli prywatną awionetką, wylądowali sobie na lotnisku, wyczarterowali jachty, pływali przez weekend i wrócili sobie prywatną awionetką do siebie do Berlina. Jest to pomysł na biznes i na turystykę taki, że hej!
A cóż ja? No ja to jestem człowiek z Wielkopolski. Urodziłem się w Ostrowie Wielkopolskim i z żeglarstwem spotkałem się w technikum. Mieliśmy warsztaty. Tam wiadomo, że Ostrów Wielkopolski jest dużym węzłem kolejowym. W związku z tym było to technikum kolejowe. Mieliśmy warsztaty i tam na tych warsztatach byli instruktorzy – dwóch takich zapalonych ludzi, którzy budowali łódki. No i zbudowali.

25_iOczywiście mieliśmy transport za darmo kolejowy. W związku z tym te łódki były przewożone na Mazury. No i tam żeśmy pływali przez pięć lat technikum. W związku z tym Mazury mam zaliczone – już nie muszę tam pływać. Przeorane wzdłuż i wszerz. Potem przeniosłem się do Wrocławia na studia. No i tam się zetknąłem z żeglarstwem morskim. Ciężko to było, bo to na tym śródlądziu żeby się wybrać na rejs morski, to trzeba było  „x” godzin przepracować przez całą zimę… I tak się nie „załapałem”! Ale z kolei mieliśmy tam takich mniejszych łódek troszeczkę i robiliśmy obozy żeglarskie właśnie tu, na Zalewie Szczecińskim w Lubinie. Mieliśmy taką bazę na skarpie. Tam kiedyś była taka stara szopa – nie wiem, czy  ze starszych żeglarzy ktoś pamięta. I te łódki były trzymane przez zimę w tej starej szopie na tej skarpie lubińskiej. No i  robiliśmy obozy, których , jak teraz ostatnio pływam, to bym się teraz nie podjął robić.  Mieliśmy dwie omegi i dwie łódki sklejkowe z kabinką. Tak spędziłem studia. 27_iLatem tutaj na tym Zalewie Szczecińskim. I w związku z tym jak przyszedł czwarty rok i wybór, jakie stypendium fundowane od jakiej firmy wziąć, poszedłem przed dziekanat i zobaczyłem, co jest z Gdańska i ze Szczecina. Akurat była ze Szczecina firma, która chciała fundować stypendium  studentowi – podpisałem z nimi umowę. Więc już po szkole wiedziałem, gdzie mam iść i przyjechałem do Szczecina. I tutaj przeżyłem szok.  Jeden ze znajomych wprowadził mnie do „Stali Stocznia”, a tam łódki stoją. Nikt się nie bije o pływanie. Gdzie chcesz – bylebyś tylko pracował człowieku – jak pracujesz, to płyniesz. Szok był duży, bo  nie było problemów. Jak się tylko przepracowało dobrze zimę, to z rejsem zagranicznym nie było problemów. A były to lata siedemdziesiąte. No i do 80-tychlat żeśmy rok w rok tu z kolegą, że tak powiem, przeorali całą Europę. Potem lata 80-te, no to zająłem się budową domu. Także to żeglarstwo już było takie troszeczkę…. Z tęsknoty się przychodziło na przystań w sobotę i niedzielę popatrzeć, jak łódki się kiwają. No i zawinęło się rękawy i trzeba było budować już dom dla rodziny, bo rodzina była dość duża. I potem już lata 90-te. Trochę koledze  pomagałem, bo prowadził na „Głowackim”

  48_iSzczecińską Szkołę „Pod Żaglami”. Pływał, to tam pomagałem mu trochę „oficerować”. A teraz już jestem na emeryturze, mam swoją łódeczkę i sobie spędzam przyjemnie czas. Całkiem spokojnie pijemy drugą kawę. Trzecią nawet czasem. No i tak to… mieszkamy w Dąbiu, na przystań mam rowerkiem pięć minut i z ulicą Przestrzenną jestem zżyty, jak mało kto.

Opowiadanie pochodzi z publikacji Fundacji Kultury i Sportu „Prawobrzeże” pt. Skąd jesteśmy? wydanej w ramach projektu współfinansowanego przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej.