/Opowiada Janek Waraczewski/
Tak to się zaczęło.
W 2001 roku w cyklu koncertów szkolnych w Filharmonii jednym z utworów był utwór „Muzyka na wodzie” Hendla. Prelegent opowiadał młodzieży o czym ten utwór jest. Otóż, Król Anglii zażyczył sobie z okazji wycieczki po Tamizie swoim barkasem, aby w towarzyszących mu łodziach grała orkiestra i na tą okazję zamówił specjalnie utwór. Hendel skomponował ten utwór. To była suita barokowa zatytułowana „Muzyka na wodzie”. Została wykonana po raz pierwszy na tę właśnie okoliczność.
W listopadzie tego samego roku na zakończenie sezonu żeglarskiego odbyła się balanga w ”Tawernie” połączona z konsumpcją rzeczy stałych i płynnych. W pewnym momencie, w czasie imprezy przyszedł mi do głowy pomysł, czy nie powtórzyć „Muzyki na wodzie”. Zaciągnąłem języka u komandora i członków zarządu, czy by na to poszli . Wszyscy się zgodzili. Ustaliliśmy termin na ostatnią sobotę czerwca w okolicach imienin Jana .
Jakoś to trzeba było sfinansować. Pomógł mi w tym Witold Krochmal. Był wtedy dyrektorem urzędu celnego i miał znajomych w różnych firmach. Przeszedł się ze mną po tych firmach i tak nazbieraliśmy odpowiednio dużo funduszy, aby zaangażować do tego przedsięwzięcia odpowiedniej wielkości orkiestrę i zorganizować to wszystko. Udało nam się wciągnąć do współpracy Filharmonię i Międzynarodowe Targi Szczecińskie jako współorganizatorów i w ramach tego nieodpłatnie Targi dały 300 krzeseł a Filharmonia wydrukowała plakat i załatwiła nuty. No i potem „po przyjaźni” z Pałacu Młodzieży wypożyczyliśmy dwie DZ-ty mając jedną swoją . Bardzo długo myślałem, jak te DZ-ty w środku basenu zacumować , aby muzycy mieli kontakt ze sobą , żeby to było spójne, żeby dźwięk był spójny, aby to jakoś szło. Wpadłem na pomysł, żeby w literę K . Tak się ustawili, że można było z tego pływającego pomostu, który jest w basenie, wejść na pierwszą DZ-tę. Były małe przeróbki, żeby muzycy mogli zamontować sobie pulpity na nuty. A ja dyrygowałem z Omegi, którą dwoje młodych członków Jacht Klubu AZS siedząc jeden na rufie jednej DZ-ty , drugi na rufie drugiej DZ-ty ściągnęli mnie rufą do przodu na tej Omedze . Ciągnąłem za sobą kabel elektryczny, miałem lampkę, żeby oświetlić partyturę . Było to wszystko bardzo prymitywne . Nie było żadnych reflektorów, żadnego oświetlenia , tylko między masztami na łódkach wisiały sznury kolorowych lampek. I tak siadały bezpieczniki w Klubie. Trzeba było lampki wyłączyć , żebyśmy mogli w ogóle grać. Grałem wtedy dwa utwory: ” Eine kleine nacht music” i serenadę Mozarta. Kiedy zgasło światło orkiestra grała dalej Eine…. z pamięci . W tym czasie udało się naprawić kable i jakoś dokończyliśmy ten utwór. Potem była „Muzyka na wodzie” Hendla. Bardzo to się wszystko udało. Ja byłem pełen podziwu dla muzyków , że wzięli w tym wszystkim udział, bo to było bardzo skomplikowane. Dziewczyny w sukniach musiały przejść przez dwie DZ-ty, z klawesynem i kontrabasem . Widok był niesamowity. Na rufie jednej DZ-ty był kontrabasista na stołku barowym , a na drugiej DZ-cie stał klawesyn i klawesynistka elegancko ubrana. Stali i kiwali się na fali.
Efekt medialny przeszedł wszelkie oczekiwania, bo ja myślałem, że przyjdzie może ze sto osób , na wszelki wypadek zamówiłem 300 krzeseł , a policzono, że było wtedy 1600 słuchaczy, był tłok, ludzie siedzieli wszędzie, na jachtach ,na kejach, na trawie, gdzie się dało , niektórzy stali. Tłum ludzi. Przestrzenna była zatkana samochodami. Do PTTK cała ulica była zastawiona samochodami. Policja musiała kierować ruchem.
To miało być jednorazowo, ale potem ludzie zaczęli pytać, kiedy następny koncert. Zarząd poszedł na to, że najlepszą promocją naszego Jacht Klubu jest coś takiego. I tak to ciągniemy od 13 lat.
W między czasie zawsze starałem się , żeby koncerty były na poziomie. Drugi koncert był bardzo ograniczony w środkach. Zagraliśmy małym zespołem, takim salonowym. W składzie dawnej orkiestry „Lekka kawaleria”, którą kiedyś prowadziłem. Orkiestra siedziała pod „Babołapem” , a publiczność plecami do tarasu „Tawerny”. Wtedy graliśmy operetkowy program , walce Straussa . Pamiętam, że obok w „Marinie Marco” , było wesele. Patrzę, para młoda stoi na trawie. Przerwałem koncert. Graliśmy „Nad pięknym modrym Dunajem”. Poprosiłem młodych przed orkiestrę , życzyłem w imieniu wszystkich ludzi szczęścia zdrowia i tak dalej i specjalnie dla nich zagraliśmy walca „Nad pięknym modrym Dunajem” i oni tańczyli tego walca. Było wspaniale, pięknie.
A potem skład się powiększył i co rok chciałem grać inny program , nie tylko muzykę „ogródkową” i poszedłem i w operę i balet i zatrudniałem wspaniałych artystów. W roku 2008 śpiewała Joanna Rawik . To był jeden z lepszych koncertów Ona sama prowadziła , na dużej scenie, orkiestra 50 ludzi. Miała swoje materiały , śpiewała swoje hity , a potem piosenki Edith Piaf . Ten koncert opisała w swojej ostatniej książce „Świat jest muzyką”.
Koncerty robię o 22-ej , bo wtedy przeważnie „zdycha” wiatr , nie przeszkadza nam, nie fruwają nuty i nie huczy w mikrofonach.
Był taki koncert, gdzie pogoda zepsuła mi mój występ. Graliśmy wtedy utwory filmowe Nino Roty, i tam graliśmy muzykę z filmów „La Strada” i „8 i pół” . Mój przyjaciel Jasiu Walczyński, który jest aranżerem i dyrygentem zrobił taki montaż z filmu ‚Ojciec chrzestny” i ja wtedy robiłem za człowieka orkiestrę prowadziłem ten koncert jako konferansjer, grałem na skrzypcach jako koncertmistrz i niektóre fragmenty grałem na mandolinie i czytałem teksty na tle muzyki filmowej. Mandolina musiała być obok mnie w pierwszej części koncertu. Była pięknie nastrojona tak jak trzeba na 443 herce i wtedy zaczął padać deszcz. Mandolina napuchła i pierwsze dźwięki były fatalne. Na szczęście w składzie orkiestry w tej aranżacji była gitara klasyczna i gitarzysta zagrał moją partię. Nie było to już takie brzmienie jak z mandoliną, ale uratowało utwór.
Śpiewali u nas znakomici artyści. W repertuarze były i opery. Śpiewała Romana Handke z Opery w Poznaniu, Leszek Świdziński solista Opery Kameralnej w Warszawie , Anita Maszczyk i Wioletta Białk, to są świetne solistki Operetki Gliwickiej. Niesamowite dziewczyny. Pamiętam jak zmieniły tekst z arii „Ach jedź do Waraszdin” z operetki „Hrabina Marica” i brzmiało to tak: „Ach jedź do Szczecina, żeglarska tam rodzina , w pirackich beczkach rum i wąsów Jasia szum”. Ania Serafińska śpiewała , kiedy w programie była muzyka z Argentyny i Brazylii. Znakomicie śpiewała sambę, tango i salsę.
Od początku wspierała mnie pani Ela Malanowska, najpierw jako szefowa od finansów w „Euroafryce” , a teraz viceprezes . Ja nie muszę prosić. Ona wie i jest telefon, czy robimy, czy nie robimy. Bardzo wspierał mnie Beniamin Chochulski ze ZWIK. On mi pomagał załatwić połowę budżetu. Urząd Miejski ,Urząd Marszałkowski też pomagają , bo koncerty są ważnym elementem koncepcji „Floating Garden”. Do dziś, jako współorganizatorzy, wspierają mnie Międzynarodowe Targi Szczecińskie z panią dyrektor Elżbietą Lis przekazując nieodpłatnie 950 krzeseł oraz Filharmonia Szczecińska i jej dyrektorka pani Dorota Serwa drukując, także, nieodpłatnie, plakaty. Dzięki prezesowi firmy „Remondis” Ronaldowi Laskowi mam do dyspozycji transport z kierowcą do przewiezienia tych krzesełek. Wielką część tzw. prac technicznych i porządkowych wykonują członkowie Jacht Klubu AZS. Bez ich fizycznej i logistycznej pomocy byłoby trudno wszystko ogarnąć.
Będzie 14-ty koncert, chociaż nie wiem czy uda mi się zebrać pieniądze. W programie na nowy koncert planowaliśmy z Jasiem Walczyńskim zrobić polskie piosenki przedwojenne „damskie i męskie”. I tak planowałem , żeby damskie śpiewała Justyna Steczkowska a męskie Zbigniew Zamachowski , ale oni kosztują, w związku z czym nie wiem, co będzie , ale jest w zastępstwie ktoś inny. Ludzie już pod koniec kwietnia zaczepiają mnie i pytają czy będzie koncert . Pani Agata Stankiewicz dyrektorka Wydziału Kultury Urzędu Miasta pyta: „Panie Waraczewski, a będzie muzyka na wodzie?” Pewnie, że będzie – odpowiadam. Jak długo będę mógł to będę robił , bo nie robię tego dla siebie tylko dla ludzi. Mnie się wydaje, że wiele osób, po prostu nie stać na zakup biletu do Filharmonii i przychodzą tu, bo nie muszą wydać, np. 50-ciu zł. Wielu przychodzi pieszo, np. z Dąbia, a ja się cieszę, że ludzie się cieszą.